Tygrys prężył swoje nieregularnie paskowane , muskularne ciało kilka metrów ode
mnie… Jego długi ogon uderzał nerwowo w zmrożony śnieg i wykonywał ruchy na boki.
Zaraz zaatakuje – pomyślałem nerwowo ściskając swoją kurkową śrutówkę w której
jednej z luf tkwił pocisk kulowy , a w drugiej drobny śrut na ptactwo.
Jego żółte ślepia były wpatrzone w mojego posokowca hanoverskiego który oszczekiwał
go zajadle obiegając w bezpiecznej odległości. Ale tygrys nagle przeniósł wzrok na mnie!
Jego ogon znieruchomiał a cielsko z kocią zwinnością oderwało się od podłoża i
poszybowało w moją stronę. W tej samej sekundzie nacisnąłem spust dubeltówki.
O zgrozo , wielki kot w ogóle nie zareagował na strzał tylko przednimi łapami
wylądował na mojej klatce piersiowej przewracając mnie na śnieg.
Zacząłem się dusić pod jego ciężarem , a smrodliwy oddech z jego paszczy buchnął z
całym impetem w moje nozdrza. Jednocześnie poczułem zimny oddech i dotyk jego
nosa….
Otworzyłem oczy . Powieki sklejone snem były dziwnie wilgotne… a pomruk tygrysa nie
zniknął , ciężar na klatce piersiowej również.
– Cholerny sierściuchu , co robisz na mnie??? Mruknąłem pod nosem w kierunku
mojego jamnika szorstkowłosego który wspierając swoje przednie łapy na moim mostku
(ważył 11 kg) warczał gardłowo spoglądając w okno, od czasu do czasu swoim szorstkim
jęzorem oblizując mnie po twarzy… Normalnie sypiał w kołysce przy łóżku, ale
widocznie cos go zaniepokoiło i postanowił zrobić mi pobudkę.
– Muszę przestać oglądać przed snem ,,Czterech pancernych’’ , szczególnie pierwszy
odcinek przypadł mi do gustu ze względu na sceny z polowania. Akurat go oglądałem
wieczorem ,po powrocie z Warszawy, chcąc odreagować stres po firmowym spotkaniu.
Gestem uspokoiłem jamnika pokazując gdzie jego miejsce. Posłusznie zeskoczył do
leżanki i westchnąwszy z wyrzutem zwinął się w kłębek. Nasłuchiwałem.
Okno w mojej sypialni było nastawione w pozycji ,,wentylacja’’
Z zewnątrz dobiegał jednostajny dźwięk, jakby pracującego silnika diesla…
Co jest…?! Kradną mojego starego Hiluxa , czy jak? Pomyślałem, gorączkowo
odrzucając kołdrę. Podbiegłem cicho do okna i nie poruszając firanką wyjrzałem
ukradkiem. Dłoń namacała już tatarski łuk , który wisiał na ścianie przy
oknie…Trafiałem z niego jabłko na 30 metrów…Na podjeździe , pod bramą , stał Land
Rover , od razu rozpoznałem samochód mojego przyjaciela , który dwa lata temu zdał
egzaminy dla nowo wstępujących.
W samochodzie , dwie postacie mocno gestykulowały , co było widoczne w świetle ¾
księżyca która oświetlała noc. Sięgnąłem po latarkę stojącą na parapecie okna i
poświeciłem silnym strumieniem światła w przednią szybę terenowego auta.
Wyższa z postaci pokiwała natychmiast przyjacielsko dłonią , a ja zacząłem naciągać
dżinsy, przeklinając w duchu guziki w rozporku. – Kto to wymyślił…? Nie lepszy suwak
, myślałem poprawiając spodnie i zbiegając ze schodów.
Kiedy wybiegłem w samej koszulce i dżinsach na podwórko zobaczyłem dwie sylwetki.
Różnica wzrostu była znacząca. To Wojciech i Tomasz zgadłem w przelocie.
Uśmiech od razu wrócił na moje skwaszone usta. Strasznie lubiłem tych dwóch ludzi,
Choć młodzi wiekiem w wielu sytuacjach wykazywali wiele rozsądku i dojrzałości.
-Co jest panowie, stoicie pod bramą zamiast dzwonić i budzić! Postrzeliliście tygrysa ,
który jest pod ochroną i boicie się mi o tym powiedzieć? Rzuciłem żartobliwie,
przypominając sobie mój sen.
– Nieeee, z zakłopotaniem odparł Wojtek. Losowaliśmy , kto ma zadzwonić do drzwi , bo
baliśmy się że nas opieprzysz…
Uśmiech na dobre zagościł na mojej twarzy. Podszedłem do Wojtka i próbowałem
spojrzeć mu w oczy. Niestety ,mierzył blisko dwa metry wzrostu , a ja mimo że nie
należałem do najniższych mogłem tylko pomarzyć o kontakcie wzrokowym bez
stołeczka pod nogami…Wyobraziłem sobie jak go opie…..m i znowu się uśmiechnąłem.
892
445/*
-Mówcie o co chodzi bo mi zimno się robi – zakomunikowałem zniecierpliwiony.
– Słuchaj , strzelałem do dużego odyńca na skoszonej kukurydzy, w biegu, choć odległość
była niewielka. Dzik poszedł, nie zaznaczając strzału. Jest sporo farby. Myślę że jest
dobrze trafiony. – energetycznie wyjaśnił sytuację Wojtek.
Spoważniałem od razu. Instynktownie spojrzałem na kojec , gdzie Ali miarowo stukał
swoim ogonem w budę. Już wiedział że kroi się nocna przygoda…
– Panowie, dajcie mi pięć minut, wskoczę w jakieś sensowne łachy i jedziemy, nie ma co
czekać.
Biegiem wróciłem do domu i stanąłem przed drzwiami od piwnicy. Jamnik Leo siedział przed nimi i
patrzył porozumiewawczo.
-No , kolego , to nie dla Ciebie praca. To nie kaczor w rzece , czy kogut w zagajniku.
Wracaj do kołyski i spij . Dziś Cię nie zabiorę.
Jamnik pomyślał z minutę , ale widząc moją niezłomna postawę zaczął się wspinać po
schodach do sypialni , tylko jego pazurki grały o drewno… Usłyszałem ciche gwizdnięcie
mojej żony i piesek przeszedł go galopu w pędzie do ciepłego posłania…Pewnie kudłata
franca zaraz położy się na mojej poduszce – pomyślałem z uśmiechem wyobrażając
sobie jak Leo , korzystając z mojej nieobecności natychmiast zajmuje moje miejsce na
poduszce w łóżku przy pełnej akceptacji żony….
Schodziłem po schodach do piwnicy. Od razu zacząłem się ubierać. Koszulka
termoaktywna na gołą skórę i niemiecki flectarn na nią. Takie same spodnie.
Zdjąłem z wieszaka skórzany otok wraz z obrożą tropową.
Wyszedłem przez garaż.
Ali stał na tylnych łapach , oparty o siatkę kojca. Otwarłem drzwiczki i pies obwąchując
wszystko dookoła wybiegł ze swojego mieszkania.
Za chwilę siedzieliśmy w samochodzie. Ja na siedzeniu , Ali na wycieraczce, wspierając
łeb na moim kolanie zaglądał mi w oczy pytając ,,, Damy radę..?’’
Land Rover prowadzone przez Tomka wolno huśtał się na wybojach gruntowej drogi.
Wyglądałem przez okno i patrzyłem na księżyc. Ileż to już takich nocy..?
Patrząc w niebo przypomniałem sobie cytat z ,,Ostatniego Mohikanina’’
-,,Kiedy przyszło na świat słońce i jego brat księżyc , ich matka zmarła przy porodzie.
Wtedy to księżyc wyrwał z jej piersi gwiazdy i rozrzucił po niebie na pamiątkę jej duszy.
Zawsze kiedy patrzę w gwieździste niebo myślę o swoich przodkach , którzy już odeszli ,
ale w taką noc są przy mnie. I modlę się za nich do Boga!’’
– Śpisz ? Zapytał Wojtek z przedniego siedzenia.
-Nie , odparłem , przytulając łeb Alego do piersi.
-Już dojeżdżamy, za chwile Pieklisko.
-Wiem, odparłem , poznając znajomą dolinę ze strugą wodną. To magiczne miejsce
miało taką właśnie nazwę . Nikt nie wiedział dlaczego , ale tak mówili najstarsi ludzie z
tych okolic.
Jednocześnie sięgnąłem za siebie próbując namacać mój sztucer, który zwykle leży na
siedzeniu za mną. Nie było go!!!!
-Masz broń ? Rzuciłem zdawkowo do Wojciecha.
– Tak , dryling. Zabiorę, nie martw się.
Znowu się zamyśliłem , wspominając naukę strzelania uskutecznianą przez Wojtka.
Był niezwykle zdolnym i cierpliwym uczniem. Strzelał o wiele lepiej ode mnie. Po prostu
panował nad emocjami, co mnie nie zawsze się udawało.
-To dobrze, bo ja z tego wszystkiego nie wziąłem broni.
Tylko mój duży nóż bovie był zatknięty za pas, choć mój ojciec zawsze mi powtarzał że
w bezpośrednim starciu z dzikiem pomoże mi tyle co kula u nogi więźnia, który chce
uciec z więzienia. Ale cóż , niektórzy nigdy nie wyrastają z dziecinnych marzeń.
Silnik przestał pracować a Tomek spojrzał na mnie z nad ramienia. Idziemy? Zapytał.
-Idziemy , odparłem gramoląc się z auta. Ali już był na zewnątrz i węszył górnym
wiatrem wskazując pole na którym jeszcze wczoraj stała kukurydza.
-To tam…? – zapytałem Tomka wskazując palcem kierunek.
-Tak. Kiedy wracaliśmy do auta dzik nagle wyskoczył z kukurydzy na skoszone pole i
zaczął galopem nas okrążać w kierunku lasu. Wojtek zdjął dryling z ramienia , złapał
go w lunetę i strzelił. O poprawce nie było mowy. Odyniec nie zaznaczył przyjęcia kuli ,
a farbę znalazłem 200 metrów stąd.
Tomasz był znakomitym tropicielem i miał serce do psów. Mogłem zaufać temu co
mówi .
Przywołałem gestem posokowca który posłusznie usiadł przy mojej lewej nodze.
Zacząłem wolno rozwijać otok , rozmyślając o moim śnie. Ali czekał.
Za chwilę już podjął trop. Była dobra widoczność , nie potrzebowaliśmy latarek. Lekki
przymrozek skrzył się na trawie. Wojtek z mojej prawej strony , dwa metry ode mnie z
drylingiem gotowym do strzału. Tomek z tyłu , kontrolował czy idziemy w dobrym
kierunku , raz za razem znajdując kropelki farby.
Do lasu mieliśmy około kilometra.
Tak naprawdę byli to jedni z nielicznych moich towarzyszy którzy zawsze za mną
nadążali kiedy prowadziłem psa. Większość myśliwych po kilkuset metrach zostawała z
tyłu , czy to ze zmęczenia , czy to ze strachu… Oni nie.
Trop prowadził przez łąkę z wysoką i ostrą trawą. Dzik sforsował niezbyt głęboki rów i
poszedł dalej w kierunku sosnowego , gęstego jak szczotka zagajnika , który już rysował
się w świetle księżyca.
Za kilkanaście minut stanęliśmy zasapani na dukcie . Na piaszczystym podłożu odbita
była wielka , dzicza rapeta. Ali wciągał łapczywie odwiatr , patrząc pytająco na mnie.
Szedł bardzo spokojnie , bez wielkich emocji , co chwile oglądając się za siebie.
Wiedział że to nie mały przelatek z którym sobie spokojnie poradzi. To król tutejszych
lasów. Duży , silny , inteligentny i skuteczny w ataku niczym samuraj.
Należał mu się wielki szacunek i Ali to czół. Jak ? Nie wiem.
– Panowie , zrobimy tak. Wojtek obejdzie zagajnik dookoła i stanie po przeciwnej
stronie. I tak nie da się w nim strzelać. Jest noc, a zagajnik jest tak gęsty że mógłbyś
trafić psa. Ja z Tomaszem i Alim wejdziemy za tropem. Jeśli dzik zaległ w zagajniku
puszczę psa luzem. Idź i pilnuj! – Powiedziałem do Wojtka pokazując mu kierunek .
Przyjaciel zgodził się bez cienia protestu. Jego sylwetka już rozmywała się w mrocznym
lesie. Księżyc powoli zmierzał w kierunku horyzontu. Cienie w lesie robiły się coraz
dłuższe a trupie światło powoli pochłaniał mrok.
Usłyszałem wibrę w telefonie Tomka. To znak że Wojciech jest na stanowisku.
-Szukaj trop , rzuciłem cicho do Alego jednocześnie odpinając otok. Psa już nie było.
Zagłębiliśmy się w zagajnik. Był tak gęsty że w mojej latarce czołowej widziałem
najwyżej na metr przed sobą.
-To jakaś masakra -powiedziałem do Tomka który krok w krok szedł za mną.
– Farba jest , więc idziemy dobrze , odpowiedział pokazując krople na ściółce.
Po kilkunastu minutach wyszedłem znowu na dukt. Wprost na Wojtka.
-I co? Zapytałem.
– Nic. Nic nie widziałem , ani nie słyszałem. Musiał iść dalej na duży las. Jest podszyty
wysokimi jałowcami , ma się gdzie chronić. Odparł Wojtek.
– No to idziemy. Posuwaj się równolegle do mnie. Nie wychodź do przodu , ani nie
zostawaj z tyłu. Tomek , ty kilkanaście metrów za nami.
Bracia skinęli posłusznie głowami. Para buchała z nich ogromnymi tumanami, w
przymrozku przedświtu. Byli bardzo grubo ubrani, w przeciwieństwie do mnie. Znowu
zapiąłem psa na otok.
Ali podjął trop kierując się na wysoki sosnowy las . Rosłe jałowce tworzyły gęsty
podszyt , ale widoczność i tak była lepsza niż w zagajniku. Co chwilę forsowaliśmy
zagłębienia terenu i rowy pełne wody. Ali zaczął zdradzać pewną nerwowość. Ogon
wygięty jak u skorpiona , najeżona sierść na grzbiecie, i podniesiona kufa łapiąca górny
wiatr zdradzała rychły finał nocnego spektaklu. W mdłym świetle mojej latarki co
chwila błyskały jego oczy , kiedy sprawdzał czy idę za nim. Otok był całkiem luźny.
Pies przestępował z nogi na nogę pokonując teren nad wyraz ostrożnie.
W pewnym momencie , pod grubą sosną znowu błysnęły ślepia Alego.
Ale co to?!!! Otok jest skierowany zupełnie w inną stronę!
Jeszcze raz poświeciłem latarką w stronę sosny i zobaczyłem jak ogromna , czarno siwa
kula mięśni dwoma susami dopada do Alego, który jakimś dzikim instynktem odbija się
czterema nogami w górę unikając ciosu orężem. Ale niestety , otok który trzymałem w
ręku był wyciągnięty do końca. Poczułem szarpnięcie i zobaczyłem jak posokowiec ze
straszliwym pomrukiem walki na śmierć i życie chwyta odyńca za ucho, jednocześnie nie
mając możliwości pełnego manewru ze względu na to że łączyła nas skórzana taśma.
Finał mógł być tylko jeden , choć wszystko rozgrywało się w ułamku sekundy.
Odyniec wykonał niewielki ruch swoim mocarnym łbem i Ali już był pod nim. Skowyt
ciętego orężem psa był dla mnie jak uderzenie w głowę. Ale dzik nie dawał za wygraną
.Jego malutkie, świdrujące ślepka , pobłyskujące w świetle latarki skierowały się na
mnie. Ręka instynktownie zacisnęła się na rękojeści noża a mózg podpowiadał o
beznadziejności sytuacji….
Nagle jakaś nieludzka siła uderzyła mnie w lewe ramię tak mocno że oderwałem się od
ziemi i poleciałem na krzak jałowca. Włosy na głowie stanęły mi dęba pod kapeluszem.
Wielka zielona postać , ze zwisającymi bardzo długim włosami ociekającymi szlamem i
wydająca jakiś przeraźliwie przykry zapach błota odgrodziła mnie od dzika. W tej
samej sekundzie huknął strzał , a ja lądując na miękkim mchu zobaczyłem odyńca
spisującego rapetami testament półtora metra ode mnie…
Byłem lekko zamroczony nadmiarem wrażeń , adrenaliny i wszystkiego naraz.
Ale szybko stanąłem na nogi. Spojrzałem z obawą na wielką postać stojącą przede mną.
Tumany pary, śnieżnobiały szeroki uśmiech i dymiący jeszcze dryling kazał mi sadzić że
to Wojciech.
– Wyglądasz jak diabeł zażywający kąpieli w siarkowym bagnie – powiedziałem cichym
lekko jeszcze drżącym głosem, podchodząc do martwego odyńca.
– Widzisz , wpadłem do jakiegoś rowu z wodą… Dlatego się trochę spóźniłem z reakcją –
odpowiedział zakłopotany Wojciech. Tomasz nadbiegał właśnie z trzaskiem łamanych
gałęzi.
Włożyłem królowi tych kniei ostatni kęs między szczęki ,oglądając jednocześnie oręż.
Był bardzo słaby . Choć dzik ważył grubo ponad 100 kg , to ani szable, ani też fajki nie
były imponujące. Ale z drugiej strony wystarczyły by , aby moje wnętrzności ujrzały
światło dzienne….Przypomniałem sobie że kilka tygodni temu w niedalekiej okolicy
myśliwy zakończył życie w podobnych okolicznościach z przeciętą tętnicą udową. Z
zainteresowaniem obejrzałem również rany postrzałowe. Pierwsza kula przebiła szynkę
i roztrzaskał kość drugiego biegu. Druga zrobiła okrągły otwór między świecami
odyńca….
Wyprostowałem się i spojrzałem na Wojtka który już doprowadził się do porządku ,
wykręcając kurtkę z wody i ściągając jakieś pnącza z kapelusza. Wyciągnąłem nóż na
którego szerokim ostrzu spoczywał złom. Wojtek wziął go i zatknął za otok kapelusza.
Uściskałem go ,,na misia’’ . Tomasz również otrzymał gratulację.
Rozejrzałem się za posokowcem którego w takiej chwili również zwykłem nagradzać
złomem. Ale psa nie było. Zaniepokoiłem się nie na żarty. Zwykle nie odstępował
upolowanej zwierzyny na krok.
– Tomek, poświeć proszę , masz mocniejszą latarkę.
Zobaczyłem Alego zwiniętego w kłębek , jak leży na mchu. Podszedłem do niego czując
jak serce podchodzi mi do gardła. Biło tak mocno że niemal słyszałem jego łomot. Zimny
pot wystąpił mi na czoło… Wiedziałem że to on przyjął pierwszy atak ściganego dzika, i
gdyby nie jego bohaterstwo brakło by tych kilku sekund aby nadbiegł Wojtek i
zakończył sprawę. Kiedy się pochyliłem nad dzielnym psem , ten przewrócił się na
grzbiet , pokazując brzuch. Tylko jego ogon , a zasadzie sama końcówka delikatnie
zdradzała ból i emocje.
Pachwina tylnej łapy zalana był krwią , a kilku centymetrowy płat skóry wisiał na
włosku. Na szczęście rana była niegłęboka , ale na pewno bardzo bolesna.
Wyciągnąłem ostre jak brzytwa Spyderco , którym szybkim ruchem obciąłem zwisającą
skórę . Palce szybko przebiegały po gorącym , umięśnionym korpusie psa. W okolicy
mostka , przy lewej łapie kolejna rana. Tym razem bardzo głęboka, długa na kilka
centymetrów odcinająca jakoby mięśnie od żeber. Na szczęście tętnice i ścięgna są całe –
pomyślałem.
Szybko zdjąłem kurtkę i koszulkę , pociąłem ją w pasy. Kilka minut i Ali wyglądał jak
ofiara pijanego chirurga , po opatrzeniu przez równie pijaną pielęgniarkę. Ale wesoło
łypał na mnie ślepiami , tylko do dzika za blisko nie podchodził …..
Wtedy dopiero zacząłem racjonalnie myśleć.
– Tomasz , zapychaj szybko po samochód . Na przełaj przez las i pola będziesz miał ze
trzy kilometry. Ja z Wojtkiem wyciągniemy w tym czasie dzika do duktu. – spokojnie
wyśniłem sytuację.
Tomasz od razu bez słowa oddalił się szybkim krokiem, co chwila zerkając na
zachodzący księżyc aby nie zgubić kierunku. Tak go uczyłem.
-Wojtek , wypatrosz dzika , będzie lżej ciągnąć.
Ale nie musiałem tego mówić. Przyjaciel już był w połowie tej ,,operacji’’.
Szybko uwiązaliśmy kawałek linki do gwizdu dzika i niemałym wysiłkiem wywlekliśmy
dzika do ubitej drogi.
Było mi potwornie zimno. Koszulka poszła w bandaże , Wojtek był cały mokry , Ali
pokiereszowany a temperatura – 3 stopnie. Był październik.
-Palimy ognisko Panie Wojciechu – stwierdziłem ze szczękajacymi zębami.
Wojtka już nie było. Słychać było tylko łamane suche gałęzie.
Ja również z niemałym trudem znalazłem rosłego świerka i obłamawszy trochę suchych
gałązek wróciłem na dukt. Kilka ruchów krzesiwa o ostrze noża wywołało płomień na
suchych trawach podłożonych pod gałązki świerkowe.
Nadszedł Wojtek , niosąc wielki stos suchych gałęzi. Za chwilę ogrzewaliśmy się przy
cieple ogniska, rozebrani do pasa jak dwóch idiotów na pustyni…
– Panie Wojciechu , wiesz że dziś uratowałeś nie tylko życie Alego , ale prawdopodobnie i
moje? – zagadnąłem spokojnym tonem.
– Nie. Myślę że przez moją głupotę niepotrzebnie je narażałem – odparł Wojtek.
Nastała długa i niezręczna cisza. Nie wiedziałem co powiedzieć , nie doceniając tak
szybkiego rozwoju duchowego mojego przyjaciela.
-Dlaczego tak mówisz…? – zapytałem cicho.
– Bo miałem tylko jedną kulę w drylingu. Gdybym nie trafił pierwszym strzałem ,
odyniec obydwu nas posłał by na lepszy świat – Wojtek spuścił głowę , zacierając nad
ogniem wielkie jak bochny chleba dłonie.
Długo siedzieliśmy w milczeniu wpatrując się w ogień. Ali leżał przy ogniu zerkając od
czasu do czasu to na nas, to na dzika. Widać było że cierpi.
– Widzisz , przyjacielu, całe nasze życie to jedna wielka głupota. Tylko od nas zależy czy
tak go postrzegamy, czy może traktujemy jak misję określoną mocno w czasie. Ale jeśli
strzelasz i zadajesz cierpienie zwierzowi to musisz mieć na tyle ikry aby nie zawahać się
wejść w zagajnik i skrócić jego cierpienia.
To dekalog.
Dziś się nie zawahałeś ani sekundy. I to było wielkie. Trafiłeś odyńca między oczy w
trakcie jego szarży jedną kulą. Ostatnią.
Ja głęboko wierzę że to nasi przodkowie od wieków związani z lasem i przyrodą
kierowali twoją bronią po to, abyśmy byli bogatsi w nowe doświadczenia. Abyśmy się
stali lepszymi ludźmi i myśliwymi.
Ja poluję dłużej od Ciebie i dziś zapewniam Cię że już nigdy nie będziemy szukać dzika
w nocy , ani też nie poprowadzę psa na otoku w gęstych zaroślach. Alemu nic by się nie
stało gdybym go puścił luzem.
To moja lekcja pokory którą odebrałem dzisiejszej nocy. Cieszę się że wszystko się
dobrze skończyło ale mieliśmy bardzo dużo szczęścia.
Ali zamerdał ogonem potwierdzając to co powiedziałem.
W oddali słychać było cichy dźwięk silnika nadjeżdżającego samochodu.
Świtało…
Jarosław Pełka
Członek Klubu Posokowca ISHV.